Lech Wałęsa o spełnieniu, miłości, wierze, rodzinie, polityce, historii i przyszłości w rozmowie z Pawłem Kapustą w Wirtualnej Polsce:
Wyjeżdżając do Warszawy, miałem całe mieszkanie ludzi: pełno dzieci, a między nimi biegającą żonę. Później wróciłem, patrzę, a tam jakaś starsza pani w fotelu siedzi. I pytam: Danka, a gdzie są dzieci? Odpowiedziała, że nie ma już nikogo. Człowiek się nawet nie obejrzał i wszystko minęło. Wiele już tu nie nawojuję. Bo co ja mogę nawojować, jak mam 76 lat? Ile tu jeszcze będę? Dwa lata? Trzy? Pięć? I koniec. Ale spotkania z Bogiem się nie boję. Jestem gotowy.
Brałem to jako normalność. Że muszę żonę kochać i muszę kochać dzieci. Ja w ogóle o tym nie myślałem. No bo panie, jak można nie kochać żony albo dzieci? (…) To się zmieniło, różni się od tego co było kiedyś. Jest przyzwyczajenie, sprawdzone elementy. To jest kochanie, ale już nie takie seksowne, emocjonalne. Ale też kochanie.
Nikomu (nie ufałem – red.). Nawet żonie. I nawet sobie! To dlatego, że człowiek jest zmienny w zależności od sytuacji. Jedni, ci malutcy, gdy sytuacja jest trudna, wyrastają na bohaterów. A bohaterowie często zamieniają się w gnidy. I w związku z tym nie ufam nikomu. Patrzę tylko, jak ktoś rozwiązuje problemy i jak pasuje mi to z kierunkiem, w którym ja idę.
Co do obaw, to już podczas internowania w Arłamowie miałem przypuszczenia, że podczas snu jestem naświetlany jakimiś rentgenami i innymi takimi urządzeniami. Wiedzieli, że mnie nie można pokonać, tylko zabić. Więc może robią to tak ostrożnie, że „zdechnę” za pięć lat? Sprawdź pan sobie, przecież prawie wszyscy więksi AK-owcy niedługo żyli. Do pięciu lat i do ziemi. Coś im robiono, dawano jakąś chemię, że więcej jak pięć lat nie pociągnęli. I przypuszczałem, że ze mną chcą zrobić tak samo, bo co jakiś czas nad moim łóżkiem coś jeździło, przesuwała się jakaś maszyna. Nie wiem, może mnie tylko filmowali, nagrywali. Albo, kurczę, mnie promieniowali. To była na tyle poważna sprawa, że potajemnie zorganizowano badania chemiczne. Dałem swoje paznokcie, włosy, które były przekazane do Francji, żeby sprawdzili, czy mnie nie chcą otruć. Z jedzeniem też się pilnowałem. Oni chcieli, żebym jadł zawsze samotnie. A ja dosiadałem się do załogi, która mnie pilnowała. Zawsze to było około 15 osób. No i zawsze zamieniałem talerze. Myślałem sobie: chcecie mnie truć? A, to masz! Siebie truj. I zamiana talerzy. Klasykę stosowałem. Niektórzy się na to krzywili, ale co mi tam.
Był, odwiedził nas (Elton John – red.). Wpadł do nas do mieszkania. Pogadaliśmy trochę, zaprosił też na swój koncert, bo akurat w Gdańsku dawał. No i panie, poszedłem na ten koncert, ale do cholery! Posadzili mnie za blisko. On miał taki patefon z rurami skręcony. Tak napieprzał, że do dzisiaj słyszę ten huk. Ogłuszył mnie! Już 30 lat dudni mi to w uszach, jakby to wczoraj było. Więcej się nie nabiorę, tak blisko nie usiądę!
Polityki bardzo nie lubię. Może dlatego, że nie byłem do niej przygotowany. Gdybym chciał być w polityce, to bym się więcej szkolił. Chodziłbym więcej do szkół. Budowałbym też kumplostwo, bo w polityce gra się zespołowo. W pojedynkę się nie da. Ja bym to ustawił inaczej. Wiem jak, ale tego nie chciałem.
Cały wywiad z Lechem Wałęsą w WP Magazyn.
źródło: materiały WP